Wednesday 28 January 2015

Dwa sposoby na zabawę - globalne czytanie odgłosów zwierząt

Znacie już moją foremkę na muffiny z układanki w samogłoski. W związku z tym, że poprzednia wersja się znudziła, przerobiłam samogłoski na odgłosy zwierząt. Zastanawiałam się, czy czasem nie zrobić paradgmatu (np. z P - PA PO PU PE PI PY) zamiast tego. Albo przynajmniej zamiast oryginalnych dużych kartonów z samogłoskami, zrobić takie z tym paradygmatem i poprzyczepiać do balkonowej szyby tam gdzie mieszkają te samogłoskowe..
 
Samogłoski już Misi wcale nie kręcą. Skończyła królewna 18 miesięcy i nagle z nich wyrosła?!
Jak tylko wyciągam książeczkę J. Cieszyńskiej "Kocham Czytać" z samogłoskami, Misia mówi mi stanowczo, że "Nio. Nonononono." tego czytać nie będziemy. Tu woli dźwiękonaśladowcze, albo pierwsze sylabki z P M, B L, T D.
 
Sama czytać samogłoski potrafi, zapytana "Co to?", mówi, że A czy inna, ale żeby powtórzyć po mnie chciała podczas czytania samogłosek, to jeszcze się nie doczekałam... Do rozumienia jest pierwsza, bez problemu pokazuje zwierzątka jak pytam "Gdzie jest?", choć samogłosek nie chce już pokazywać w odpowiedzi na to samo pytanie. Kiedyś przynosiła kartony z samogłoskami proszona o A czy E. Teraz przynosi wszystkie na raz, że co my ją z głupią bierzemy? Przecież nie będzie chodzić w te i z powrotem i po jednej przynosić... :)
 
Wybrałam 6 wyrażeń dźwiękonaśladowczych z kategorii zwierzątek i powklejałam: KO, IHA, BA, MU, II, ME.
 
Do pudełka wrzuciłam też 6 odpowiednich zwierzątek (parę z Lego Duplo, parę z Playmobil i parę kupionych przez babcię i dziadka na świątecznym jarmarku).
 
Parę razy udało mi się ją nakłonić, żeby wkładała zwierzątka.

 

 
Znudziło się jednak szybko.
 
Kombinowałam co dalej i zrobiłam zalaminowane kartoniki z odgłosami zwierząt i dodatkowo dla zachęty (hmm...) i odmiany, zdjęcia zwierzątek + ich rysunki konturowe.
 
(Do zdjęcia zebra udaje konia, bo akurat oryginalny zestaw zwierzątek schowałam do kolejnej rotacyjnej wymiany Misiowych zabawek.)
 


Zastanawiałam się jeszcze czy ich na klocki nie ponaklejać, ale wtedy klocki się ślizgają i nie da się z nich wieży układać.

Nie chcę po klockach pisać markerem.
W sumie "magiczna" taśma klejąca firmy Scotch, po której można pisać, mogła by się nadać.
Będę musiała spróbować. Taśma nie ma na tyle mocnego kleju, żeby farbę z klocków zniszczyć, ale pewności nie mam.


Powyższa wersja też starczyła na kilka razy. Następny patent był lepszy, bo Misia kocha! tą książkę. Pisałam już o niej w poście o Książeczce Niezniszczalce. wszystkie zwierzaki są w niej całowane.

Co prawda występują w tej książce tylko cztery zwierzątka z którymi zrobiłam kartoniki, ale Misia wreszcie chciała choć przez chwilę współpracować, żeby kartoniki do czegoś dopasowywać.

Podawałam Misi po jednym obrazku odpowiadającym zwierzakowi na otwartych stronach książki (na zmianę ze zdjęciem/konturem zwierzątka i zapisem odgłosu) i pytałam co to. Jak odpowiadała (podpowiadałam przy sylabkach), to mówiłam to połóż tu (pokazywałam jej palcem na stronę książki, obok zwierzaka). Kładła.

Potem dawałam ostatni kartonik jak poniżej KO i obok kładłam jakiś inny (BA) i prosiłam, żeby pokazała, które to KO, a potem położyła obok innych obrazków.

Nie powiem, że umie, bo podpowiadałam na wszystkim poza zdjęciami i konturami. To było bardziej, jak już napisałam wyżej, dla zachęty i poćwiczenia, dodatkowego patrzenia chociaż :)



Monday 26 January 2015

Sylabowe czytanie ząbkuje

Naszła mnie wczoraj pewna myśl… Podejście moje w kwestii wczesnej nauki czytania jakieś takie “higieniczne” się zrobiło, żeby choć raz dziennie, chociaż coś najmniejszego jej pokazać. Tak jak z myciem zębów, żeby chociaż raz dziennie i jakoś tak, żeby tej czynności nie znienawidziła..

Do tego by dziecko nauczyło się języka, a co najważniejsze, chętnie się uczyło, nie można dziecka zmuszać. Roczniaka to się raczej wcale nie da :-) . To tak podobnie jak z myciem zębów… Zmuszanie skończyć się może chyba tylko typem wybiórczego szczękościsku.

Zębów Misiowych nie zamierzam przestać myć i tak samo jest z nauką polskiego.



Z nauką samogłosek poszło całkiem ok .Ja miałam jakieś natchnienie i Misia się interesowała. Teraz po mału pokazjuję jej sylabki i wyrażenia dźwiękonaśladowcze, ale Misi to już tak nie kręci.

Nie robię ani sobie, ani jej jakiejś presji na to, że ma czytać już jako dwulatek. Dojdziemy do celu jak będzie gotowa. Ale nie chcę osiąść na laurach tego, że potrafi przeczytać sześć samogłosek. Chiałabym, żeby nauka tak jakoś przez zabawę się samoczynnie toczyła, ale nie umiem Misi jakoś nią zabawić.

Misia jeszcze jest za mała na “gry”, nie rozumie jeszcze, że można się bawić według jakichś reguł. Tak trochę na zapas się martwię, jak jej teraz nie umiem podekscytować, to jakbędzie później z innymi rzeczami?

Dopasowywać kartoników czy zwierzątek nie chce, woli ćwiczyć ubieranie koszulek przez głowę z pominięciem rękawów, albo ubieranie koszulek na nogi, często z rękawów użyciem. To ją teraz kręci i jakoś nie umiem tego z nauką czytania połączyć :-) Językowo cały czas ją edukuję bo mówię i odpytuję wyrywkowo gdzie ma ręce, nogi, głowę, nos, nawet łokieć pokazuje i jak mówią zwierzątka.

Coraz częściej coś po nas powtarza, ale nie przy czytaniu.

Po napisaniu tego co poniżej stwierdzam, że będę mogła wam powiedzieć z czystym sumieniem, że wystarczająco się wysiliłam, jak spróbuję Misię zainteresować sylabkami na przynajmniej tyle różnych nowych lub odnowionych sposób, na ile szorowałam jej ząbki :-)



Odkąd Misi wyrosły piewrsze ząbki na 11 miesięcy temu, są codziennie myte, a że Misia nie uznaje tego za świetny pomysł, musiałam się nagłówkować i nadal główkuję. Każdy sposób działa o wiele za krótko jak dla mnie:

- Była szczoteczka z silikonowym “włosiem”,

- Była szczoteczka z kolorowymi zwierzątkami

- Było “ty szoruj mi, a ja Tobie poszoruję ząbki”

- były moje wygłupy i głośne śpiewanie “Była sobie żabka mała” gdzie element rozproszenia Misi, pozwalał mi troche szczoteczką poszurać.

- Było szorowanie gdzie Misia siedziała na naszej toalecie

- Było szorowanie gdzie Misia stała na stołku przy umywalce

- Było szorowanie, gdzie Misię trzymałam na rękach przed lustrem w łazience, a właściwie to jedną ręką trzymałam, a drugą szorowałam

- Było to samo co wyżej, w przedpokoju

- Było szorowanie podczas kąpieli w wannie

- Było szorowanie gdzie ona stała na stołku w łazience pod ścianą, rozśmieszałam ją na tyle na ile się dało i gilgotałam, a jak się śmiejąc podnosiła główkę w stronę sufitu z otwartą buzią, szorowałam ekspresem z zaskoczenia.

- Było szorowanie gdzie Misia ogląła teledyski kreskówkowe na YouTube na moim telefonie

- Było szorowanie gdzie oglądała teledysk Fasolek “Szczotka, pasta, kubek, ciepła woda…” i strasznie podobał jej się w nim piesek.

- Było szorowanie gdzie ja to śpiewałam, a szorować się tylko dawało jak Misia śpiewała wstawkę w refrenie “O O O” J

- Było szorowanie nawet kiedy Misia nie chciała w ogóle dzióbka otwierać. Kładłam ją wtedy na dużym łóżku w jej sypialni, gilgotałam ją stopą po klatce piersiowej (normalne gilgotki jej nigdy nie śmieszyły J), potrzymywałam się jedną ręką , a drugą szorowałam na tyle na ile się dało

- Było szorowanie u Misi w sypialni na moich kolanach, przed czytaniem bajki na dobranoc

- Było szorowanie podczas czytania bajki..

- Było tak, że nie dała mi w ogóle szorować, to w zastępstwie samodzielnie przeżuwała szczoteczkę.

- Miała takie szczoteczki z tyłem główki szczoteczki pokrytej gumą/silikonem, ale wygryzała w tym dziury, więc kupiłam inny typ – bez tej gumy.

- Było szorowanie szczoteczką elektryczną raz.

- Teraz szorujemy na dwie szczoteczki: Misia szczotkuje wyłączoną elektryczną, a ja tą drugą…

- Na koniec tygodnia chyba będziemy szorowac wisząc do góry nogami…!

Thursday 8 January 2015

Jak łatwo stworzyć przestrzeń Montessori we własnym domu?

Mam w domu taką małą Misię - Zosię - Samosię. Lubi sama i już. Taki wiek, ale i potrzeba charakteru. Do samodzielnego zakładania skarpetek czy poprawnego mycia zębów jeszcze daleka droga i wiele, wiele prób, ale są takie czynności, gdzie już teraz udało mi się "pomóc dziecku nauczyć się jak zrobić to samemu" zgodnie z metodą Montessori.

W Irlandii od 3-5 lat (potem zaczyna się tu szkoła) Misia przejdzie do sekcji przy jej żłobku, prowadzonej tą właśnie metodą.

Nie ma w klasie Montessori nauczycielskiego biurka na czele i szkolnych ławek. Dzieci uczą się we własnym rytmie, przy stolikach dostosowanych do ich rozmiarów, czy na dywanikach na podłodze. Ćwiczą i odkrywają, wspierane przez opiekunów, zapinanie guzików, samodzielne mycie rąk, nalewanie sobie wody do szklanki, odrysowywanie kształtów, sortowania według wielkości, koloru i tym podobnych. Materiały w sali Montessori są głównie wykonane z naturalnych materiałów, takich jak naturalne i malowane drewno, metal czy szkło. Materiały są tak skonstruowane, że działają na wszystkie zmysły dziecka. Znajdziemy tu więc różne zapachowe, dotykowe czy słuchowe memo i koszyk różności z kamykami, szyszkami, muszelkami itp.

Nauczyciel ewentualnie prezentuje jak wykonać zadanie lub zachęca do podjęcia innej czynności, by poszerzyć horyzonty umiejętności dziecka, a potem wspiera.  Reszta należy do dziecka. Większość materiałów jest tak skonstruowana, że popełniony błąd będzie dla dziecka raczej oczywisty (automatyczna korekta błędu) i będzie ono mogło samo błąd odkryć i poprawić, bez potrzeby jego wytknięcia przez nauczyciela. Wpływa to bardzo pozytywnie na pozytywną samoocenę i wiarę we własne możliwości dziecka, gdyż pozwala to zminimalizować uczucie zawodu z nieudanych prób.

W każdej danej chwili, jedno dziecko może bawić się materiałem dydaktycznym z kategorii wprowadzenia matematyki, inne może uczyć się czytać, jeszcze inne może ćwiczyć motorykę małą przenosząc wodę z jednej miski do drugiej za pomocą gąbki. Nie ma tu nauki na jedno kopyto, wszyscy w tym samym tempie. Żadne dziecko nie musi mieć stresu, że nie nadąża, albo że już ma wiedzę z tego zakresu i się nudzi. Nauczyciel ma za zadanie wpierać indywidualny rozwój dziecka zgodnie z jego własnym rytmem.

Tak zwane "środowisko Montessori" to nie tylko specjalnie przygotowana klasa w szkole czy przedszkolu, ale także przestrzeń, którą możemy naszym dzieciom przygotować samodzielnie w naszym domu. Najważniejsze, by stworzyć bezpieczne dla dziecka środowisko i zaopatrzyć je w odpowiednie materiały do pracy i jakieś półki, by dziecko mogło nauczyć się porządku, ale też by miało dostęp do wszystkiego w zasięgu małych rąk.

W internecie można znaleźć wiele zdjęć dla inspiracji. U nas elementy środowiska Montessori wyglądają tak:

W łazience schodek do umywalki. (Lepszy niż ta krawędź, na którą wspinała się wcześniej...)

 
W pokoju półki na książki i zabawki.
 

 
W zabezpieczonej kuchni własny stolik i krzesełko.

 

 W przedpokoju miejsce na buciki i wieszak na kurtkę.


A tak Misia-Samosia siama się ubiera :) Na ten moment skupiam się na tym by jak tylko się da ułatwić jej ćwiczenie i próby, nie pcham się z pomocą i nie poprawiam za wcześnie, chyba że czas już wyjść do żłobka, tylko klaszczemy razem, wołając: Jej! Brawo! Świetnie!

Najcudowniejsza jest dla mnie radość mojego dziecka gdy pęka z dumy z własnych możliwości.

Kurtkę umie sama założyć, na jedno ramię..

 
 
Legginsy - do kolan. Jak dobrze pójdzie :)
 
Raz nawet zakosiła spodenki swojej lalki. Szukałam ich po całym pokoju aż w końcu zauważyłam, że Misia wciągnęła je na jedną swoją łydkę...
 
 
Buty najpierw z plastikowych kubeczków w wannie, potem gumiaki,
 
 
 
a dziś rano całkiem sama, prawy na lewy :)
 
 

 
 
 
Zupełnie inaczej Misiaczek podchodzi teraz do kolejnych prób, nawet gdy nie do końca jej się udaje. Sama cieszy się nawet z małych sukcesów i już dawno nie było frustracji, że coś znowu nie wyszło. Takich sytuacji było wiele jak około roczku Misia zdecydowała, że sama będzie ubierać sukienkę i to przez głowę...  Krzyczała wtedy na nas i na tą sukienkę i zwiewała do kąta, albo za zasłony. 
 
Teraz jest o wiele cierpliwsza i złości się tylko jak jej chcemy jednak dalej za wcześnie pomagać. O tyle o ile może kombinować "sama", może tak siedzieć na prawdę dobrą chwilę wciągając i ściągając portki :)

 
 
A tu jeszcze troszkę o metodzie: 
 
Czym jest Montessori i skąd się wzięło?

Maria Montessori urodziła się w roku 1870 we Włoszech, w kraju który w tamtym okresie był bardzo konserwatywnie nastawiony do kobiet. Pokonując wiele przeszkód, Montessori została psychologiem, pedagogiem i pierwszą kobietą - lekarzem włoskiego pochodzenia. Podczas jej pracy w darmowej klinice przy Uniwersytecie Rzymskim, doszła do przekonania, że wszystkie dzieci rodzą się z ogromnym ludzkim potencjałem, który może się rozwijać, tylko jeśli dorośli zapewnią im odpowiednią stymulację w pierwszych latach życia.

Chcąc udowodnić swoją teorię, w 1907 Montessori otworzyła pierwszy Dom Dzieci - Casa dei Bambini dla dzieci klasy pracującej, które były za małe by pójść do szkoły.
Na początku dzieci tam uczęszczające były agresywne, niecierpliwe i ogólnie nieokrzesane.
Po tym jak Montessori zaczęła od nauczania starszych dzieci jak pomagać przy codziennych czynnościach, ich zachowanie uległo drastycznej zmianie. Z ulicznych łobuziaków stały się przykładem wdzięku i uprzejmości.

Montessori zauważyła, że małe dzieci odczuwają pewną frustrację w świecie gdzie wszystko jest w rozmiarach przystosowanych dla dorosłych. Zatrudniła więc stolarzy do wykonania małych stołów i krzeseł, wystarczająco lekkich, by dzieci mogły same je przesuwać bez pomocy.
Dzieci lubiły siedzieć na podłodze, więc dała im małe dywaniki definiujące obszar do zabawy czy nauki a one szybko nauczyły się chodzić dookoła dywaników tak, by nie przeszkadzać innym dzieciom w ich działaniach.

Po niezliczonych godzinach spędzonych na obserwacji i obcowania z dziećmi, Montessori doszła do wniosku, że przechodzą one przez kilka okresów rozwojowych, gdzie każdy z nich charakteryzuje się specyficznymi zainteresowaniami i sposobem myślenia. Odkryła, że dzieci podążają za własną logiką w każdym z tych okresów, obok preferencji dla pewnych czynności lub zabaw i naturalnych tendencji zachowania.

Obserwowała jak dzieci zachowują się w spokojnym i uporządkowanym środowisku, gdzie wszystko miało swoje miejsce. 

Dała im możliwość rozwoju poczucia własnej niezależności i zauważyła wzrastający poziom szacunku dla samych siebie i pewności siebie podczas nauczania ich i zachęty do samodzielnego wykonywania różnych czynności.

Dzieci traktowane z szacunkiem i zachęcane do podejmowania prób by pozyskać nowe umiejętności uczą się chętniej działać samodzielnie. Montessori nauczała, że dziecko, które czuje się szanowane i zdolne rozwinie wyższy poziom pozytywnego emocjonalnego samopoczucia niż dziecko, które jest zwyczajnie kochane i zadbane.

Nauczyciele Montessori dzielą przekonanie, że sukces tego typu szkół jest bezpośrednio związany z tym do jakiego stopnia dzieci wierzą, że są zdolnymi, samodzielnymi ludźmi.

Kiedy dzieci rozwiną u siebie znaczny poziom samodzielności, torują tym samym drogę na całe życie do dobrych nawyków pracy, samo-dyscypliny i poczucia odpowiedzialności.*

W klasie Montessori jest kilka podstawowych zasad dotyczących zachowania i porządku, ale poza tym dzieci mają wolność by wybrać sobie zajęcie i pracować nad nim tak długo jak tylko chcą. Mają wolność poruszania się po całej sali, pracować same lub z innymi. Najczęściej dzieci wybierają sobie zajęcie zgodne z ich zainteresowaniami, choć opiekunowie mogą pomóc im wybrać materiały, które postawią przed dzieckiem nowe wyzwania i coś nowego do analizy i eksperymentowania.

*Tłumaczenie z języka angielskiego fragmentów na stronach 12-13, 18, z książki autorstwa Tim Seldin "How to Raise an Amazing Child the Montessori Way", wydane przez DK Publishing, 2006.